29 sty 2009

Plener Dobre 2008

Ponieważ nic nowego na razie nie mam, czas na wspominki.



Podczas wakacji 2008 udało mi się wyrwać na całe 5 dni na plener. Zapakowałyśmy się z koleżanką w furę i pomknęłyśmy w niedzielę rano do Dobrego, które jest wiochą niedaleko Kazimierza D. A dokładnie do „Chaty za Wsią”, która jest na końcu niezbyt utwardzonej drogi za lasem. ;o)


Plener organizuje generalnie brat instruktora z „mojej” pracowni ceramicznej. Odbywa on się na zasadzie: uczestnicy zajęć z naszej pracowni, uczestnicy zajęć z praco
wni witrażu prowadzonej przez ich siostrę oraz różni znajomi. Każdy robi co chcę, lepi, wirażuje, wałęsa się po okolicy, śpi całymi dniami, nic nie robi… Wolna amerykanka. W sumie jest instruktor od gliny, jak ktoś świeży to może pokazać, nauczyć, ale przynajmniej podczas naszej bytności chętnych nie było. Działalność instruktora ograniczała się do donoszenia gliny i pilnowania wypałów.

Piec plenerowy. Taki sobie, ale za to spory ;o)

My sobie lepiłyśmy, panie z pracowni witrażu szalały ze szkłem, inni zajmowali się raczej nicnierobieniem. Była też instruktorka od witrażu (na pół etatu, bo z 6-cio miesięcznym synkiem), którą udało nam się namówić na naukę, której efektem w moim wypadku był pierwszy w życiu witrażyk z janiołami. Praca ze szkłem zajęła mi cały dzień. Witraż mi się podoba, ale ceramiki bym na niego nie zamienił a ;o)

Kącik witrażowy

Baza lokalowa to spory dom (na czas pleneru, cały zarezerwowany dla uczestników), nastawiony na „letników”. Parter zajmowali właściciele, a na piętrze i w niewielkim budynku obok mieściły się pokoje do wynajęcia, kuchnia i jadalnia do wspólnego użytku. Bez bajerów, ale czysto i miło (no dobra, kuchnia była jedynie znośna, ale to efekt zaniedbań korzystających z niej osób). Miejsce do pracy mieściło się w ogromnej altanie w o grodzie.

Orginal Miele ;o)

Z dodatkowych atrakcji było też mini-zoo ze strusiami, emu, jakimiś dziwnymi kozami i czarnymi świnkami, oraz mały plac zabaw dla dzieci (własność córki właścicieli, co wyraźnie podkreślała ;o)) no i rudy kociak.

Malinka

Rafał (organizator pleneru) zajmuje się organizowaniem „akcji artystycznych” do których próbuje wciągać lokalną społeczność w postaci panów z pod budki z piwem. Wycieczki z nim mogą skończyć się w remizie pełnej podciętych strażaków z OSP prezentujących z dumą swój nowy wóz oraz wypasione gumofilce ;o). On robi im zdjęcia, albo kręci filmiki. Generalnie artysta ;o). Taki w młodopolskim typie – lubi integrować się z autochtonami (Dobre i okolice to takie wsie z jedną drogą i jednym sklepem oferującym głównie wino owocowe). Nabył w okolicy kawałek ziemi ze starą szkołą, którą planuje zamienić w stałą letnią pracownię artystyczną. Na razie dużo szumu, zobaczymy czy pójdą za tym konkretne działania. Bo jednak łatwo zrobić witraże w oknach, ale wyremontowanie całego budynku (krytego eternitem) to jednak grubsza sprawa.

Przyszłe miejsce naszych plenerów

A wracając do meritum, było bosko, cały dzień z gliną. Tylko pogoda mogłaby być ciut lepsza, bo przed dwa dni głowę nam wietrzysko urywało. Wstawałyśmy, jak się wyspałyśmy, zjadałyśmy śniadanie i do gliny. Jak poczułyśmy głód, pakowałyśmy się w furę i jechałyśmy do Kazimierza na obiad. Potem do sklepu po Warkę Strong i z powrotem do gliny i tak do nocy, do póki dało się od komarów odganiać ;o)

A oto efekty pięciodniowej pracy:

Te prace niestety nie przeżyły pleneru i dotarły do pracowni w kawałkach :o(

Prace się suszą. M. in. moje 2 donice z "koronką"

Jedna z koronkowych donic w całe j okazałości.

Talerz z odciśniętym koprem.

27 sty 2009

O pracowni

Czas napisać, gdzie znajduje się mój ceramiczny mały raj ;o)

Na ceramikę chadzam do Pracowni Angoba, która działa prz Osrodku Kultury Ochoty w Warszawie.
O angobie... I zdjęcia

26 sty 2009

Poniedziałek...

Poniedziałek to dzień zajęć w pracowni. Od rana w pracy zaklinam zegar: "niech już będzie szesnasta, niech już będzie szesnasta!" Siedzę przed komputerem, klikam, pracuję, a pod stołem nóżką kiwam: "niech już będzie szesnasta, niech już będzie szesnasta!" Nikt mnie dziś nie namówi na nadgodziny. Zegar woła: "to już!" i pędem biegnę do pracowni. Na trzy godziny odcinam się od świata (komórki mają tam kiepski zasięg ;o)) w piwnicy o zapachu ziemi.
Ciekawe jaka niespodzianka czeka na mnie dzisiaj? Misa wyschła i nie pękła? Moje prace doczekały się i zostały wypalone? Zupełnie niespodziewany efekt wypału szkliw? Praca po wyjęciu z pieca ma dokładnie taki kolor, jakiego oczekiwałam?
Nie zawsze niespodziewajki są miłe. Czasami coś pęknie, wykrzywi się podczas suszenia, zbije się, lub szkliwo przepali się zupełnie inaczej niż oczekiwałam - niekoniecznie z pozytywnym efektem.
Na tym jednak polega cały urok ceramiki - nigdy nie będzie do końca przewidywalna!

25 sty 2009

Moje początki

Pierwszy raz do pracowni przyprowadziła mnie babcia, kiedy byłam na początku liceum.
Babcia wynajdowała i prowadzała mnie na różne zajęcia powiedzmy plastyczne w ramach rozwijania dziecięcych talentów ;o). Wciąż mam pierwsze ulepione przez siebie naczynie. Stoi na biurku i służy jako pojemnik na długopisy.

Po kilku latach - już na studiach - szukałam odskoczni od codzienności, od liczb i codziennej walki o tytuł inżyniera. Przypomniałam sobie o ceramice. Okazało się, że pracownia wciąż jest w tym samym miejscu. Trochę się w międzyczasie zmieniło, ale powrót okazał się strzałem w dziesiątkę! Cotygodniowe zajęcia uspokajały, wyciszały i relaksowały. Odnalazłam w sobie ogromne pokłady cierpliwości, której się po sobie nie spodziewałam. I tak już ponad 6 lat, raz w tygodniu na trzy godziny zamykam się w świecie gliny.

Na koniec moja pierwsza praca ;)

23 sty 2009

Pierwszy!

Witam ;)
1, 2, 3 blog można uznać za otwarty...
I pierwszy post poszedł w świat.