Nie, nie porzuciłam ceramiki. Nie ma mowy! ;o)
Niestety ja nie potrafię tak jak Nanda lepić w domu. Także
jak pracownia zamyka swe podwoje na wakacje, ceramikę zawieszam na kołku (a
dokładniej to składuję w garażu). I choć co roku obiecuję sobie, że w te wakacje
będzie inaczej, to zawsze jest jak zwykle, czyli po 2-3 miesiącach wakacji
odkurzam pudła i zawożę je bez zaglądania do pracowni z powrotem. ;o) I co roku
trudno mi się zebrać, żeby pojechać pierwszy raz, a później żałuję każdych
opuszczonych zajęć. W tym roku jest jeszcze gorzej, bo wróciłam we wrześniu do
pracy i jeszcze nie do końca ułożyłam sobie puzzle: praca-dom-dziecko-czas na
spanie – czas dla siebie. Wciąż nie znalazłam miejsca na puzzel ceramika. ;o(
Ale nie ustaję w kombinowaniu jak to wszystko ułożyć, więc na pewno na bloga
powrócą posty ceramiczne i nie zabraknie zdjęć nowych ulepków. :o)
Niedługo…
A na razie…
Na razie bawię się w szycie. Niezbyt to oryginalne. Mam
szyjących ubranka, zabawki czy kocyki dla swoich i nieswoich dzieci jest w sieci
multum. Ja nie mam ambicji, żeby rozkręcić szyciową manufakturę. Po prostu
spełniam swoje stare marzenie. :o) Nie trzeba mieć samych oryginalnych marzeń.
;oP
W osiedlowym Klubie Mam, do którego zaglądałam regularnie
kiedy jeszcze byłam z moim Małym w domu, odbywały się - wśród wielu innych -
także zajęcia z szycia. Nie uczestniczyłam w nich wprawdzie zbyt aktywnie, bo
moje dziecko wymagało stałej uwagi i bałam się, że kiedyś sobie palec przyszyje
do jakiejś podusi czy pluszaka, ale dały mi impuls do zakupu maszyny i podjęcia
pierwszych prób samodzielnego szycia. Nie bez znaczenia było również poznanie w
Klubie dwóch mam z Pracowni Szeluszki, które chętnie dzieliły się swoim
doświadczeniem w szyciu i udzielały rad początkującym. :o)
Udało mi się popełnić kilka mniej lub bardziej udanych prac.
Jeszcze więcej projektów pozostało z różnych powodów nieskończonych. Jednak
ostatnio mam większą motywację i powera. :o) A było tak:
Od września w Klubie zaczęły się wieczorne zajęcia z szycia.
Dla pracującej mamy idealnie. ;o) Zapisałam się więc i pilnie chodziłam. Na
drugim spotkaniu szyłyśmy misie. I moja córa tego misia pokochała z całego
serca. Nosi go, tuli, wozi w wózeczku. Nie rozstaje się z nim praktycznie. LOL
Miód na matczyne serce i ogrom motywacji do dalszej pracy. ;o)
Niestety zajęcia trwały tylko przez miesiąc. Teraz zostały
zawieszone z powodu niskiej frekwencji, ale ja jadę na euforycznym haju i mam
ambicje przynajmniej raz w tygodniu siąść do maszyny i szyć. Pomysłów multum w
głowie się kłębi. Zobaczymy jak będzie z realizacją. ;o)
Trzymajcie kciuki, bo z konsekwencją u mnie kiepsko. :oP
A rzeczony miś wygląda tak: