Dawno, dawno temu, za górami, za lasami a. zamówiła u mnie talerz. Z koronką i z brązem. Talerz ulepiłam, ozdobiłam odciskiem koronki, wypaliłam na biskwit. Kolejnym etapem było poszkliwienie. Do tej pory wszystko szło jak trzeba. Talerz czekał sobie grzecznie na półce w piecowni na swoją kolej i prezentował się tak:
Tak właśnie wygląda niewypalone szkliwo :o).
Udało mi się nawet załatwić, że talerz do pieca trafił dość szybko. I tu zaczynają się problemy, bo talerz trafił do tego samego wypału, co pokazywana już misa nazwana roboczo "dizaster".
Wszystkie "kraterki" były po wyjęciu z pieca uroczymi bąblami i wyglądało to okropnie!
Nie poddałam się jednak i poszkliwiłam talerz jeszcze raz. Efekt drugiego wypału był lepszy, choć trochę "zginęła" koronka. Jednak żeby nie było za dobrze, talerz krzywo postawiony w piecu przykleił się do płyty, czego znakiem był biały ślad na spodzie.
To wciąż nie koniec historii tego talerza, gdyż doczekał się kolejnych poprawek i trzeciego wypału. Efekty na zdjęciach poniżej. Nie jestem zadowolona z tej pracy. Nie wygląda tak jak chciałam. Szkliwo po trzecim wypale uzyskało zupełnie nieoczekiwany kolor. Oczywiście w pracowni się zachwycają, a Joanna uważa, że efekty są niezwykłe. Zawsze tak jest: autor niezadowolony = otoczenie zachwycone ;o)
Kolejnych poprawek nie będzie, bo obawiam się, że więcej wypałów talerz nie wytrzyma...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz