13 wrz 2009

13.09.2009 - Kreta, dzień ósmy

Wstaliśmy wcześnie rano, pożegnaliśmy Kalamaki i ruszyliśmy do Iraklionu.

hmmm, krótkie te kreteńskie kilometry ;o)

O 10:00 była msza w maleńkim kościółku katolickim prowadzonym przez polskich księży (po grecku + łacinie - dziwnie ;o)), a po mszy wybraliśmy się na spacer po stolicy Krety.


weneckie stocznie

wenecka twierdza na początku falochronu

Ponieważ zwiedzanie Iraklionu zostawiliśmy sobie na ostatni dzień pobytu, dzisiaj tylko urządziliśmy sobie spacer wzdłuż falochronu i z powrotem podziwiając ulubione sporty mieszkańców stolicy - szybki marsz w stroju sportowym z walkmanem na uszach wzdłuż falochronu i w upale oraz łowienie niewiadomoczego na żyłkę bez wędki - w obie strony 5 km.
Po spacerze, lekko przypieczeni, wyruszyliśmy w stronę naszego kolejnego lokum - Chanii, zahaczając o Moni Arkadiou.

Moni Arkadiou to grekokatolicki klasztor z pięknym weneckim kościołem i stałym miejscem w historii walk o wyzwolenie Krety spod tureckiej okupacji - w 1866 r. podczas oblężenia wysadziło się w nim prawie 1000 osób - mnichów, partyzantów i uciekinierów.Dzięki temu aktowi desperacji próby odzyskania niepodległości zyskały szeroki rozgłos i poparcie na świecie.

czaszki poległych w czasie eksplozji w ossuarium

prochownia, na pamiątkę tragicznych wydarzeń pozostała bez sklepienia

fasada kościoła

i kościół z tyłu ;o)

Oczywiście w środku nie można było robić zdjęć, a w kościele jest ogrom wiszących żyrandoli na świece. Można też zwiedzić niewielkie muzeum związane z historią klasztoru.
Mnie klasztor zachwycił ciszą, kontemplacyjnym nastrojem oraz ogromna ilością zieleni. Wyciszyłam się niesamowicie.
Zakątki:



Oliwki: zielone i czarne razem :o)


Z klasztoru ruszyliśmy już prosto do Chanii zastanawiając się, czy znajdziemy na starówce miejsce do zaparkowania. Udało się dość szybko - tylko raz w ciągu naszego tygodniowego pobytu ;o).
Przyjechaliśmy ok. 17, a knajpa, w której mieliśmy odebrać klucze do naszego nowego lokum
otwierała się dopiero o 18. Wprawdzie wysłałam wcześniej smsa do organizatorki noclegów, ale zapowiadało się czekanie. Ja zaznajamiałam się z pobliskimi kotami,

a mąż mój łapał ostatnie promienie słońca.
Po jakiś 30 min. pojawiła się właścicielka lokalu, w którym mieliśmy mieszkać (Angielka!). Okazało się, że cały czas czekała w sklepie obok na nasz telefon, organizatorka miała nam go wysłać smsem, żebyśmy nie czekali :o] Super.
Apartament o wdzięcznej i bardzo adekwatnej nazwie Nora okazał się być za rogiem i prezentował się tak:

Miał swoje wady, które odkrywaliśmy cały tydzień, ale na pierwszy rzut oka prezentował się fajnie (no dobra, mężowi mojemu nie podobał się od początku).
Po zrzuceniu bagaży, poszliśmy na spacer po starym mieście. Chania zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia. Wąziutkie uliczki, kolorowe drzwi i okiennice, zaułki. Żeby jeszcze sklepów było mniej ;o)
I to tyle na dziś, bo po całodziennej podróży szybko poszliśmy spać. :o)




1 komentarz:

  1. Boskie koty :) I bardzo fajna, obszerna fotorelacja, tylko serce boli, gdy się patrzy na ten lazur...

    OdpowiedzUsuń