Dziś budzik zadzwonił o 5 rano.
Dlaczego?
Bo dzisiaj zdobywamy Samarię!
Za 10 szósta czekaliśmy już w umówionym miejscu na autokar. Mija 6, 5 po, 10 po... Cisza. Ciemno, zimno. :o] Hmmm.
Wreszcie nadjechał jeep, wyskoczył z niego młodzian, sprawdził nasz bilet i zawiózł nas do autokaru. Hehehe.
Kierownikiem wycieczki okazał się blond Tarzan, który przez całą drogę do wąwozu straszył nas w trzech językach trudnością wycieczki i zbierał kaskę na bilet do wąwozu i na opłacenie promu (oraz jak się okazało po 30 eurocentów od łba do kieszeni :o]). Zaliczyliśmy także knajpę - podobno ostatnie miejsce z cywilizacją przed wejściem do wąwozu. Ostatnia, czy nie - Tarzan dostał gratisową wałówkę ;o)
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do punktu startowego, przewodnik wręczył nam bilety, których mieliśmy pilnować jak oka w głowie, bo będą sprawdzane przy wyjściu (wiecie, tyle samo osób, co weszło, ma wyjść) i ruszyliśmy ku przygodzie. Tarzan dał nam godzinę "forów", żeby zaganiać maruderów i radził iść w miarę szybko, coby nie dogonił nas tabun wycieczek, które niedługo się tutaj zjawią (dziennie przez wąwóz przewala się prawie 2 tys. luda). Nasz autokar był 2 albo 3, czy można rzec, byliśmy w peletonie ;o).
A więc ruszamy. Pierwsza część 16 km trasy to zejście w dół drewnianymi schodami Xiloskalo (umówmy się - ścieżka w dół z poręczą). Trochę się potykaliśmy, trochę się ślizgaliśmy na luźnych kamieniach, ale szło się dobrze. Pogoda też nam sprzyjała - było chłodno i pochmurnie (a podobno w całej wyprawie najgorszy jest upał i męczące słońce)
Na długości ok. 4 km zeszliśmy prawie 1000 m w dół.
Trasa wiodła wzdłuż prawie wyschniętego o tej porze roku górskiego strumienia.
Widać białe, wygładzone przez wodę kamienie. Zimą musi tu być sporo wody.
Po dojściu do pierwszego z 3 dużych punktów odpoczynkowych - Agios Nikolaos - trasa zaczęła się robić płaska. Teraz już będziemy szli dnem wąwozu.
Strumień zniknął. Wróci pod koniec wycieczki ;o)
Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu zapasów wody ruszamy dalej. ja rozglądam się dookoła licząc po cichu, że będę miała ogromne szczęście zobaczyć dzikie kozy kri-kri, dla których m.in. utworzono w Samarii park narodowy. I nagle, są! matka i 2 młode stoją na skałach i wyraźnie pozują. Zachwycona szybko zmieniam obiektyw na tele i pstrykam zdjecia. Po chwili kozuchy uznają, że dość lansowania się i odchodzą. jestem wniebowzięta, "ustrzeliłam" kir-kri!
Powoli docieramy do Samari - opuszczonej wioski, w której urządzono drugi duży punkt biwakowy. Tutaj odpoczniemy dłużej.
Docieramy na miejsce, a tam...
...kri-kri!
Małe stadko uznało, że bardziej opłaca im się nieco oswoić i bez żenady żebrzą o jedzenie stojąc nieruchomo dosłownie kilka cm od głów turystów.
Także to by było na tyle, jeśli chodzi o dzikie kozy...
ogryzek-pycha!
Jestem nieco zawiedziona ;o)
Dalej trasa jest juz zupełnie płaska - idziemy dnem wąwozu.
Oczywiście nie obeszło się bez deszczu! (foto baj maj mąż)
Powoli ściany wąwozu zbliżają się do siebie - znak, że zbliżamy się do końca
Gdzieś po drodze mija nas przewodnik. W kasku. Chyba trzeba jednak poważnie traktować tablice ostrzegające o spadających kamieniach... ;o) (fotos baj maj mąż)
Podziwiamy układ skał (foto baj maj mąż):
wyschnięte wodospady (od października do maja wąwóz jest zamknięty, bo woda uniemożliwia przejście):
wrócił strumień i będzie nam towarzyszył już do końca:
Widoki zapierają dech w piersiach:
Powoli zbliżamy się do najwęższego punktu wąwozu - Sidiroportes (żelazne wrota)...
...tutaj ściany wąwozu mają 300 m wysokości i są oddalone od siebie zaledwie o 3 m
Przy wrotach mnóstwo ludzi - tutaj dzielni piechurzy wędrujący wąwozem od rana spotykają się z tymi, którzy wybrali "lazy way", czyli krótki spacer od plaży. Łatwo ich poznać po obuwiu ;o)
Za skałami wąwóz się kończy. Wychodzimy z parku po okazaniu biletów, mijamy opuszczoną wioskę Tarra (stara Agia Roumeli) gdzie dziś mieszkają już tylko kozy i owce. Jeszcze 0,5 km i jesteśmy nad morzem libijskim! Wioska nazywa się Nowa Agia Roumeli ;o) można tu dotrzeć jedynie morzem lub wąwozem.
Po 7 godzinach marszu możemy wreszcie odpocząć.
Plaża z czarnych kamieni parzących stopy, bo wyszło piękne słońce, także pozostałe do odpłynięcia promu trzy godziny spędziliśmy opalając się, pływając i karmiąc rybki (o wiele piękniejsze i bardziej kolorowe niż podczas rejsu łódka ze szklanym dnem).
Czas minął bardzo szybko i o 17:30 odpłynęliśmy (foto baj maj mąż).
Podczas krótkiego rejsu podziwialiśmy piękne widoki i po 40 minutach wsiadalismy do autokaru, który czekał na nas w Sougii (foto baj maj mąż).
W drodze powrotnej oprawialiśmy turystykę w stylu japońskim fotografując co się dało, puki starczyło światła. ;o) (foto baj maj mąż)
W Chanii byliśmy ok. 20:30 (tym razem już bez podwózki jeepem). Po lekkiej kolacji w TO XANI, podczas której właścicielka poleciła nam jeszcze kilka niezbyt znanych miejsc wartych zobaczenia, padliśmy.
Dlaczego?
Bo dzisiaj zdobywamy Samarię!
Za 10 szósta czekaliśmy już w umówionym miejscu na autokar. Mija 6, 5 po, 10 po... Cisza. Ciemno, zimno. :o] Hmmm.
Wreszcie nadjechał jeep, wyskoczył z niego młodzian, sprawdził nasz bilet i zawiózł nas do autokaru. Hehehe.
Kierownikiem wycieczki okazał się blond Tarzan, który przez całą drogę do wąwozu straszył nas w trzech językach trudnością wycieczki i zbierał kaskę na bilet do wąwozu i na opłacenie promu (oraz jak się okazało po 30 eurocentów od łba do kieszeni :o]). Zaliczyliśmy także knajpę - podobno ostatnie miejsce z cywilizacją przed wejściem do wąwozu. Ostatnia, czy nie - Tarzan dostał gratisową wałówkę ;o)
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do punktu startowego, przewodnik wręczył nam bilety, których mieliśmy pilnować jak oka w głowie, bo będą sprawdzane przy wyjściu (wiecie, tyle samo osób, co weszło, ma wyjść) i ruszyliśmy ku przygodzie. Tarzan dał nam godzinę "forów", żeby zaganiać maruderów i radził iść w miarę szybko, coby nie dogonił nas tabun wycieczek, które niedługo się tutaj zjawią (dziennie przez wąwóz przewala się prawie 2 tys. luda). Nasz autokar był 2 albo 3, czy można rzec, byliśmy w peletonie ;o).
A więc ruszamy. Pierwsza część 16 km trasy to zejście w dół drewnianymi schodami Xiloskalo (umówmy się - ścieżka w dół z poręczą). Trochę się potykaliśmy, trochę się ślizgaliśmy na luźnych kamieniach, ale szło się dobrze. Pogoda też nam sprzyjała - było chłodno i pochmurnie (a podobno w całej wyprawie najgorszy jest upał i męczące słońce)
Na długości ok. 4 km zeszliśmy prawie 1000 m w dół.
Trasa wiodła wzdłuż prawie wyschniętego o tej porze roku górskiego strumienia.
Widać białe, wygładzone przez wodę kamienie. Zimą musi tu być sporo wody.
Po dojściu do pierwszego z 3 dużych punktów odpoczynkowych - Agios Nikolaos - trasa zaczęła się robić płaska. Teraz już będziemy szli dnem wąwozu.
Strumień zniknął. Wróci pod koniec wycieczki ;o)
Po krótkim odpoczynku i uzupełnieniu zapasów wody ruszamy dalej. ja rozglądam się dookoła licząc po cichu, że będę miała ogromne szczęście zobaczyć dzikie kozy kri-kri, dla których m.in. utworzono w Samarii park narodowy. I nagle, są! matka i 2 młode stoją na skałach i wyraźnie pozują. Zachwycona szybko zmieniam obiektyw na tele i pstrykam zdjecia. Po chwili kozuchy uznają, że dość lansowania się i odchodzą. jestem wniebowzięta, "ustrzeliłam" kir-kri!
Powoli docieramy do Samari - opuszczonej wioski, w której urządzono drugi duży punkt biwakowy. Tutaj odpoczniemy dłużej.
Docieramy na miejsce, a tam...
...kri-kri!
Małe stadko uznało, że bardziej opłaca im się nieco oswoić i bez żenady żebrzą o jedzenie stojąc nieruchomo dosłownie kilka cm od głów turystów.
Także to by było na tyle, jeśli chodzi o dzikie kozy...
ogryzek-pycha!
Jestem nieco zawiedziona ;o)
Dalej trasa jest juz zupełnie płaska - idziemy dnem wąwozu.
Oczywiście nie obeszło się bez deszczu! (foto baj maj mąż)
Powoli ściany wąwozu zbliżają się do siebie - znak, że zbliżamy się do końca
Gdzieś po drodze mija nas przewodnik. W kasku. Chyba trzeba jednak poważnie traktować tablice ostrzegające o spadających kamieniach... ;o) (fotos baj maj mąż)
Podziwiamy układ skał (foto baj maj mąż):
wyschnięte wodospady (od października do maja wąwóz jest zamknięty, bo woda uniemożliwia przejście):
wrócił strumień i będzie nam towarzyszył już do końca:
Widoki zapierają dech w piersiach:
Powoli zbliżamy się do najwęższego punktu wąwozu - Sidiroportes (żelazne wrota)...
...tutaj ściany wąwozu mają 300 m wysokości i są oddalone od siebie zaledwie o 3 m
Przy wrotach mnóstwo ludzi - tutaj dzielni piechurzy wędrujący wąwozem od rana spotykają się z tymi, którzy wybrali "lazy way", czyli krótki spacer od plaży. Łatwo ich poznać po obuwiu ;o)
Za skałami wąwóz się kończy. Wychodzimy z parku po okazaniu biletów, mijamy opuszczoną wioskę Tarra (stara Agia Roumeli) gdzie dziś mieszkają już tylko kozy i owce. Jeszcze 0,5 km i jesteśmy nad morzem libijskim! Wioska nazywa się Nowa Agia Roumeli ;o) można tu dotrzeć jedynie morzem lub wąwozem.
Po 7 godzinach marszu możemy wreszcie odpocząć.
Plaża z czarnych kamieni parzących stopy, bo wyszło piękne słońce, także pozostałe do odpłynięcia promu trzy godziny spędziliśmy opalając się, pływając i karmiąc rybki (o wiele piękniejsze i bardziej kolorowe niż podczas rejsu łódka ze szklanym dnem).
Czas minął bardzo szybko i o 17:30 odpłynęliśmy (foto baj maj mąż).
Podczas krótkiego rejsu podziwialiśmy piękne widoki i po 40 minutach wsiadalismy do autokaru, który czekał na nas w Sougii (foto baj maj mąż).
W drodze powrotnej oprawialiśmy turystykę w stylu japońskim fotografując co się dało, puki starczyło światła. ;o) (foto baj maj mąż)
W Chanii byliśmy ok. 20:30 (tym razem już bez podwózki jeepem). Po lekkiej kolacji w TO XANI, podczas której właścicielka poleciła nam jeszcze kilka niezbyt znanych miejsc wartych zobaczenia, padliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz