14 wrz 2009

14.09.2009 - Kreta, dzień dziewiąty

Po pierwszym, dość wariackim tygodniu, kiedy koniecznie chciałam zaliczyć każdą pozycję z przewodnika mój mąż się zbuntował. Ustaliliśmy, że drugi tydzień będzie spokojniejszy. Nie musimy wszystkiego zobaczyć (zwłaszcza, ze miejsca pod hasłem "w wolnym czasie" mogłyby z powodzeniem nazywać się "można odpuścić" ;o)). I znajdzie się czas na leżenie na plaży, snucie po okolicy i ODPOCZYWANIE.
I w ten oto sposób dzisiaj wybraliśmy się na piękną plażę z różowym piaskiem, czyli Elafonisi, ale zacznijmy od początku ;o).

Pierwsza noc upłynęła spokojnie, ale nie dane było nam długo pospać. To , że słyszeliśmy każdy krok i stukniecie w górnym apartamencie to był drobiazg. Ok. 8:30 pojawił się nowy dźwięk, który okazał się betoniarką! Tak, tak 2 domy dalej trwał mega remont! Usiłowaliśmy ignorować ten dźwięk, ale nie szło, więc wstaliśmy i ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu śniadania. To było nasze pierwsze i ostatnie śniadanie w knajpie. Rachunek przekonał nas, że jesteśmy w stanie poświęcić się i szykować sobie je sami ;o).
Mimo, że pogoda była niezbyt zachęcająca i raczej na deszcz niż na słońce się zapowiadało postanowiliśmy nie zmieniać planów. Zapakowaliśmy stroje kąpielowe, ręczniki oraz koc i ruszyliśmy przez góry na południowo zachodni kraniec wyspy.
Po drodze spotkaliśmy osła (foto baj maj mąż):

i kozy:

A na plaży przywitał nas deszcz ;o] Niezrażeni przebraliśmy się w kostiumy i ruszyliśmy w stronę wyspy Elafonisi (foto baj maj mąż)

aby brodząc po kolana w błękitnej wodzie

i robiąc sobie zdjęcia (tak jak wszyscy dookoła)szukać różowego piasku:

Piasek ten to pokruszone muszelki. Pomimo zakazu turyści zabierają go ze sobą, więc najpiękniej plaża wygląda przed sezonem. We wrześniu piasku było rzeczywiście malutko. legenda mówi, że zabarwił się tak od krwi podczas rzezi jaką Turcy urządzili na chroniącej się na wyspie okolicznej ludności.

Na wyspie okropnie wiało, ale my dalej twardo "spędzaliśmy dzień na plaży". Mimo, ze pogoda sugerowała rychłe nadejście burzy,

zrobiliśmy sobie spacer wyznaczoną trasą, ale tylko do momentu, w którym klapki plażowe przestały być odpowiednim obuwiem. Zawróciliśmy na plażę i oto jaki widok ukazał się naszym oczom (foto baj maj mąż):

Plaża była wyludniona. Kiedy przyjechaliśmy parking był pełen, teraz pozostało kilku desperatów i 3 zachwyconych windsurferów.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę robiąc zdjęcia - w końcu przyjechaliśmy taki kawał NA PLAŻĘ! ;o)
Po godzinie jednak zrezygnowaliśmy z dalszego plażowania (hehe) i wróciliśmy dłuższą trasą, wzdłuż zachodniego brzegu Krety, do Chanii.

Owce kompletnie nie przejmują się samochodami i są pełnoprawnymi użytkownikami dróg ;o)

Kolejna koza. Ruda.

Miejscowi nie lubią ograniczeń prędkości ;o)

A to ciekawostka, którą ujrzeliśmy po drodze - stolik nad przepaścią przy kapliczce.


Góry i morze...

Serpentyny przed nami...

...i za nami.

Dzisiaj też odkryliśmy knajpkę w której będziemy jadać do końca pobytu w Chanii: TO XANI, a ja zachwyciłam się chanijska restiną!
A po kolacji nocny spacer do latarni morskiej w porcie...
(zdjecia baj maj mąż)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz