18 wrz 2009

18.09.2009 - Kreta, dzień trzynasty

Dzisiejszy dzień rozpoczęłam wcześnie jak na nas, a zwłaszcza na nas na wakacjach, bo już o 8 rano byłam na nogach. Postanowiłam wybrać się na spacer po Chanii zanim otworzą się knajpy i sklepiki, a ulice zaludnia turyści. Mąż tylko chrapnął i odwrócił się na drugi bok, więc poszłam sama z aparatem i mapą Chanii pod pachą. Parę razy się zgubiłam, ale udało mi się trafić (czasem zupełnym przypadkiem) do większości atrakcji zaznaczonych na mapie. ;o)
Nie powiem, wczorajszą wyprawę czułam w łydkach bardzo, oj bardzo!
Spacer bardzo udany, a poniżej dokumentacja zdjęciowa:



Hala targowa z XIX wieku (oprócz pamiątek i stoisk typowo dla turystów można znaleźć tu owoce, sery, oliwę, miód, przyprawy i rzeźnika).

W dawnej tureckiej dzielnicy Spiantza.

Kościół wybudowany przez Wenecjan jako świątynia katolicka, po tureckiej inwazji zamieniony w meczet, po odzyskaniu niepodległości został przejęty przez Kościół Grekokatolicki. Na pamiątkę niezwykle poplątanych losów świątyni pozostawiono minaret.


Salon ;o)

Weneckie stocznie - arsenali - od strony portu...

...i od strony starego miasta. Niestety nie są zagospodarowane i powoli popadają w ruinę. :o(


Port. Panowie łowiący "coś" na żyłkę bez wędki od rana na posterunku. ;o) (nigdy nie widziałam, żeby coś złapali).

Wenecka latarnia morska na końcu falochronu - symbol Chanii.

Na skuterze pan listonosz wręcza pocztę. ;o)


Widok na nasz apartament.

Wróciłam po 2 godzinach. Śniadanie już na mnie czekało.
Plan na dzisiaj łączył miejsca polecane przez właścicielkę TO XANI oraz zdobycie półwyspu Akrotiri. Na pierwszy ogień poszedł wąwóz Therisiano, który zdobyliśmy samochodem. Przepiękne widoki. Warto było zdecydowanie.

Dalej pętelką przez Theriso i Zourvę z powrotem w kierunku Chanii.

Trasa nie była bezproblemowa. Najpierw dopiero-co-sprzątane osuwisko (pewnie wczoraj droga ta była zupełnie nieprzejezdna):

Później roboty drogowe:

Musieliśmy przecisnąć się obok stojącej na zakręcie betoniary.
Po drodze zobaczyliśmy też po raz pierwszy gaj pomarańczowy. Szkoda, że był ogrodzony:

oraz sposób na zbieranie oliwek:

Po co się męczyć, kiedyś same spadną ;o)

Kolejnym punktem na trasie był opuszczony wenecki fort Aptera (niestety zamknięty, bo w trakcie remontu),

z którego roztaczał się fantastyczny widok na całą zatokę Souda
(foto baj maj mąż).

Widać też było poniżej drugi fort - Itzedin -, zamienioną na więzienie. Kilka zdjęć i ruszamy zdobywać półwysep. Plan obejmuje 3 klasztory i plażę, na której kręcono Greka Zorbę. Wspieramy się GPSem, dzięki czemu przegapiamy pierwszy klasztor i gubimy się totalnie. Za to w ramach dodatkowych atrakcji odwiedzamy: bazę wojskową, wyrzutnię rakiet i wysypisko śmieci. Pociesza nas jedynie drugi samochód z wypożyczalni błądzący po tych samych ścieżkach dla kóz. Nie tylko my mamy najgłupszy GPS na świecie ;o).

po co listonosz ma chodzić do każdego domu, lepiej, żeby cała wieś przeniosła skrzynki w jedno miejsce ;o)

Wreszcie odnajdujemy drogie i docieramy do drugiego klasztoru - Moni Agia Triada - położonego w otoczeniu gajów oliwnych. Znów cisza, spokój i kontemplacja. Zachwycamy się urodą kościoła i niesamowitym malunkiem Chrystusa na suficie. Kupujemy też oliwę i mydło wyrabiane przez mnichów.




Monastyr Moni Agia Trada (Św. Trójcy):

Po nasyceniu się atmosferą klasztoru ruszamy dalej, do Moni Gouverneto - klasztoru stojącego na kompletnym pustkowiu, który zamieszkuje już tylko 3 mnichów (podobno).
Po drodze chwila dla pozującego kozła:

Tak wygląda droga do klasztoru - pustelni:

Docieramy na miejsce i grzecznie parkujemy samochód we wskazanym miejscu. Dalej należy iść piechotą. Stosownie ubranym, bez możliwości filmowania, czy robienia zdjęć.
Fotografuje zatem ostatnie miejsce, które wolno - tablicę z zakazami i grzecznie zostawiam aparat w samochodzie:

Niestety okazuje się, że klasztor dziś klasztor zamknięty dla zwiedzających. Tym razem przewodnik podał dobre godziny otwarcia, ale zapomniał dodać, że tylko w niektóre dni jest czynny ;o]
Chwilę zachwycamy się ciszą i dzikością przyrody i wracamy do samochodu. Na spacer do opuszczonego Moni Katholikou nie idziemy - nogi wciąż przypominają nam o wczorajszej wyprawie.
Ostatni punkt wycieczki to Stavros i plaża z Greka Zorby. Docieramy bez błądzenia, ale miejsce nas zupełnie nie zachwyca. Nie było warto
(foto baj maj mąż).

Siedzimy z pól godziny na kocyku, ale chłód nas wygania.
W drodze powrotnej załapujemy się na zachód słońca nad Chanią (foto baj maj mąż):

Dzisiaj na kolacje wybieramy się do polecanej przez organizatorkę naszych noclegów Małgosię knajpki w miejscowości, w której mieszka, czyli Pano Stalos - Merovigli. Instrukcję jak dotrzeć mamy w smsie, ale udaje się. Po 40 minutowym czekaniu (co, mam nadzieję świadczy o tym, z wszystko był od początku szykowane dla nas) dostajemy nawet smaczne jedzenie, ale bez szału. Za to starters i deser najlepszy ze wszystkich dotąd podanych. Gryzą nas też komary ;o)
Na koniec widok z tarasu knajpy (foto baj maj mąż):



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz