Plan na dzisiaj brzmiał: plażowanie w Chanii. Wyjrzałam rano przez okno, a tu słońca ni ma, więc nie spieszyliśmy się zbytnio i przeciągaliśmy śniadanie w nieskończoność. Okazało się, że jednak jest, tylko do naszych okien nie dociera :]
A taki mamy widok racząc się śniadaniem przed Norą ;o):
Po śniadaniu ja uparłam się zobaczyć malutkie muzeum sztuki bizantyjskiej, które było dosłownie za rogiem. Mąż zrobił osła i nie poszedł ze mną. Kiedy ja zagłębiałam się w tajniki sztuki bizantyjskiej on relaksował się na nabrzeżu i wymyślił, że popłyniemy na rejs łódką ze szklanym dnem.
(foto baj maj mąż)
Udaliśmy się na rekonesans i wybraliśmy rejs 1h za 5 euro od osoby (nie powiem, obok dokładnie takim samym kursem płynęła łódka za dychę od łba).
Ponieważ do rozpoczęcia rejsu mieliśmy godzinę, zajrzeliśmy do muzeum morskiego. Zwiedziliśmy je dość pobieżnie, ale nam to wystarczyło. Muzeum jest spore, pełne modeli statków. Ma też osobną cześć dotyczącą 2 wojny światowej i bitwy o Kretę. Szkoda tylko, ze większość opisów jest tylko po grecku.
Już na pokładzie okazało się, że szklane dno to 4 okienka o wymiarach mniej więcej 80 x 50 cm, ale co tam ;o).
Wypłynęliśmy z portu i dotarliśmy do uroczej zatoczki gdzie kapitan miał zanęcić rybki, coby jakieś fajowe okazy przez to dno nam pokazać, a chętni mogli sobie posnurkować. Ja przejęłam aparat, a mój mąż wyskoczył za burtę. ;o)
Niestety nic ciekawego przy dnie się nie działo...
...wiec szybko zmieniłam obiekt i zaczęłam fotografować pływającego męża:
W drodze powrotnej łódka zrobiła jeszcze rundkę po porcie:
Rejs był okazją do sfotografowania Chanii z zupełnie innej perspektywy.
Oboje wysiedliśmy zadowoleni.
Popołudnie spędzilismy na plaży. Wreszcie!
Mąż się opalał, a ja pływałam.
Wieczór spędziliśmy jak zwykle.
Najpierw kolacja w TO XANI
(fotos baj maj mąż)
panowie przygrywający do kotleta...
...a tutaj cała rodzina właścicieli knajpy. Od lewej: właściciel, grajkowie, córka, znajoma i australijska żona.
Po kolacji karmienie rybek w porcie:
(foto baj maj mąż)
Później spacer po Chanijskiej starówce:
(foto baj maj mąż)
Gdzie spotkaliśmy...
...tak, tak, tak!
Prawdziwych Indian z Ameryki Południowej przebranych za Indian z Ameryki Północnej
Ciekawe, czy to nie nasi spod metra na wakacjach.
Hahaha
A taki mamy widok racząc się śniadaniem przed Norą ;o):
Po śniadaniu ja uparłam się zobaczyć malutkie muzeum sztuki bizantyjskiej, które było dosłownie za rogiem. Mąż zrobił osła i nie poszedł ze mną. Kiedy ja zagłębiałam się w tajniki sztuki bizantyjskiej on relaksował się na nabrzeżu i wymyślił, że popłyniemy na rejs łódką ze szklanym dnem.
(foto baj maj mąż)
Udaliśmy się na rekonesans i wybraliśmy rejs 1h za 5 euro od osoby (nie powiem, obok dokładnie takim samym kursem płynęła łódka za dychę od łba).
Ponieważ do rozpoczęcia rejsu mieliśmy godzinę, zajrzeliśmy do muzeum morskiego. Zwiedziliśmy je dość pobieżnie, ale nam to wystarczyło. Muzeum jest spore, pełne modeli statków. Ma też osobną cześć dotyczącą 2 wojny światowej i bitwy o Kretę. Szkoda tylko, ze większość opisów jest tylko po grecku.
Już na pokładzie okazało się, że szklane dno to 4 okienka o wymiarach mniej więcej 80 x 50 cm, ale co tam ;o).
Wypłynęliśmy z portu i dotarliśmy do uroczej zatoczki gdzie kapitan miał zanęcić rybki, coby jakieś fajowe okazy przez to dno nam pokazać, a chętni mogli sobie posnurkować. Ja przejęłam aparat, a mój mąż wyskoczył za burtę. ;o)
Niestety nic ciekawego przy dnie się nie działo...
...wiec szybko zmieniłam obiekt i zaczęłam fotografować pływającego męża:
W drodze powrotnej łódka zrobiła jeszcze rundkę po porcie:
Rejs był okazją do sfotografowania Chanii z zupełnie innej perspektywy.
Oboje wysiedliśmy zadowoleni.
Popołudnie spędzilismy na plaży. Wreszcie!
Mąż się opalał, a ja pływałam.
Wieczór spędziliśmy jak zwykle.
Najpierw kolacja w TO XANI
(fotos baj maj mąż)
panowie przygrywający do kotleta...
...a tutaj cała rodzina właścicieli knajpy. Od lewej: właściciel, grajkowie, córka, znajoma i australijska żona.
Po kolacji karmienie rybek w porcie:
(foto baj maj mąż)
Później spacer po Chanijskiej starówce:
(foto baj maj mąż)
Gdzie spotkaliśmy...
...tak, tak, tak!
Prawdziwych Indian z Ameryki Południowej przebranych za Indian z Ameryki Północnej
Ciekawe, czy to nie nasi spod metra na wakacjach.
Hahaha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz