Pożegnałam obrączki do serwetek i beżową misę - łódkę nr 2, posyłając je w świat do nowych właścicielek. Teraz moje prace zdobią ich domy. Fajnie :o)
23 wrz 2009
Bilans zysków i start.
Autor:
Argillae
o
11:26
Wróciłam z kreta.
Niestety.
Nie zachwyciłam się, nie zakochałam, nie zapragnęłam tam zamieszkać.
Niestety.
Nie zastosowałam przepisu Almy.
Niestety.
Moja hiper-duper lodówka za ciężkie pieniądze i na lekkie raty była zapleśniała mi marchewkę.
Niestety.
Zimno tu rankami i ciemno.
Niestety.
W pracy znów jestem.
Niestety.
Fajnie było.
Ciepło było.
Smacznie było.
Słonecznie i pochmurnie i deszczowo też było.
Dużo zobaczyłam.
Zdjęć jak gupki napstrykaliśmy.
Opaliliśmy się mimo, że wcale się nie staraliśmy.
Jesteśmy - na razie - naładowani energią i słońcem. Oby wystarczyło do wiosny!
Pitosy mnie zachwyciły, ulepię se taki na następnym plenerze. Największy jaki się zmieści do pieca. Postawie se na balkonie, albo mamie w ogrodzie. A co!
Być może będzie relacja i jakieś zdjęcia. Być może. Jak się ogarnę.
20 wrz 2009
20.09.2009 - Kreta, dzień piętnasty - ostatni
Autor:
Argillae
o
23:01
To Już koniec naszej wycieczki. Żegnamy Chanię i nasz apartament.
Nie zdążyliśmy skorzystać z górnego tarasu, który prezentował się tak:
a po przeciśnięciu się wąskim przesmykiem...
...ukazywał się taki widok na stary port!
a po przeciśnięciu się wąskim przesmykiem...
...ukazywał się taki widok na stary port!
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie stolicę Krety - Iraklion.
Zaczęliśmy od wizyty w Muzeum Archeologicznym. Liczyłam na kilkugodzinne zwiedzanie, ale z powodu przebudowy budynków muzeum, ekspozycja ograniczona została do minimum i nie dało się spędzić tam dużo czasu. :o(
Po wyjściu z muzeum udaliśmy się na spacer po najważniejszych zabytkach.
Agios Titos - kościół św. Tytusa z relikwiarzem zawierającym czaszkę Świętego:
Loggia - stary wenecki ratusz:
Fontanna Morosiniego na Platea Venizelou:
Wenecka fontanna Bembo, w którą wstawiono korpus rzymskiej marmurowej rzeźby:
Obok fontanny dawna turecka studnia zamieniona na najstarszą kawiarnię w Iraklionie:
XiX wieczna katedra prawosławna i mniejsza pierwotna świątynia:
Na krecie zderzaki nie są modne ;o):
Po spacerku wróciliśmy do portu, gdzie zaparkowaliśmy samochód i resztę dnia spędziliśmy w weneckiej twierdzy Koules.
Loggia - stary wenecki ratusz:
Fontanna Morosiniego na Platea Venizelou:
Wenecka fontanna Bembo, w którą wstawiono korpus rzymskiej marmurowej rzeźby:
Obok fontanny dawna turecka studnia zamieniona na najstarszą kawiarnię w Iraklionie:
XiX wieczna katedra prawosławna i mniejsza pierwotna świątynia:
Na krecie zderzaki nie są modne ;o):
Po spacerku wróciliśmy do portu, gdzie zaparkowaliśmy samochód i resztę dnia spędziliśmy w weneckiej twierdzy Koules.
Mocno wiało tego dnia i fale były ogromne:
Widok z murów twierdzy na falochron:
Przejście na falochron obok twierdzy było tak wąskie, że co chwilę kogoś obmywały fale. Zwłaszcza odważnych turystów chcących sfotografować je z bliska. Obserwowaliśmy ich zmagania dłuższą chwilę ;o)
Wnętrze twierdzy:
Zamykamy...
Na koniec jeszcze spacer Heraklion by night.
Widok z murów twierdzy na falochron:
Przejście na falochron obok twierdzy było tak wąskie, że co chwilę kogoś obmywały fale. Zwłaszcza odważnych turystów chcących sfotografować je z bliska. Obserwowaliśmy ich zmagania dłuższą chwilę ;o)
Wnętrze twierdzy:
Zamykamy...
Na koniec jeszcze spacer Heraklion by night.
Loggia:
Fontanna Morosiniego:
I jedziemy na lotnisko oddać samochód, odprawić się i czekać na odlot ok. 3 w nocy.
Wschód słońca nad Polską:
Witaj Warszawo!
Było wspaniale!
Jeszcze tam wrócimy :o)
19 wrz 2009
19.09.2009 - Kreta, dzień czternasty
Autor:
Argillae
o
23:13
To już nasz ostatni dzień na zachodzie Krety. Dzisiaj plażowanie. Zatoka Ballos i Imeri Gramvousa. Rejs statkiem z portu w Kissamos. Polecany i przez miejscowych i przez naszych leżakowo-plażowych znajomych. ;o)
Wystartowaliśmy ok. 10:30. Z kilku statków popłynął tylko 1, za to największy. I tak nie był pełen. Uroki off-sezonu ;o)
Opłynęliśmy półwysep Gramvousa, podziwiając doskonale w tym miejscu widoczne zjawisko przechylania się Krety (foto baj maj mąż):
Dotarliśmy do końca półwyspu, przepłynęliśmy na drugą stronę pomiędzy nim, a wyspą Agria Gramvousa i naszym oczom ukazała się wyspa Imeri Gramvousa, nasz pierwszy cel podróży (foto baj maj mąż):
Na wyspie znajdują się ruiny weneckiej twierdzy, do których zamierzamy się wdrapać. Ciekawostką jest fakt, że twierdza została zbudowana na planie trójkąta (foto baj maj mąż)
Już jesteśmy na górze. Wysoko, nie? ;o) (foto baj maj mąż)
Z twierdzy pozostało niewiele (foto baj maj mąż)...
Widok na lagunę Ballos, gdzie zaraz popłyniemy (foto baj maj mąż)
Ruiny kościoła:
Schodzimy. Widok na zatoczkę, wrak i nasz statek:
Na wyspie spędzilismy ok. 2,5 godziny. Na powolne wejście, spacer wzdłuż murów i zejście spokojnie wystarczy. Szybsi zdążyli się nawet wykąpać ;o)
Rejs do twierdzy trawał godzinę, po kolejnych 15 minutach byliśmy w lagunie.
Jak w Elafonisi - woda po kostki i różowy piasek:
Było go dużo więcej i bez zakazu zabierania ;o)
Mieliśmy piękną pogodę - pełne słonce. Poza tym okropnie wiało.
Panorama baj maj mąż:
Zatoka piękna. Mąż snurkował, ja robiłam zdjęcia i chłonęłam widoki.
oraz lansowałam się na syrenę (foto baj maj mąż):
Na plażowanie mieliśmy tez ok. 2 godzin.
Żal było odpływać (foto baj maj mąż):
(foto baj maj mąż)
Po powrocie do Chanii poszliśmy po raz ostatni do TO XANI na kolację, pożegnaliśmy się z właścicielami i zrobiliśmy sobie pożegnalny spacer po Chanii. :o(
Jutro nasz ostatni dzień - przeznaczyliśmy go na zwiedzenie Iraklionu.
Wystartowaliśmy ok. 10:30. Z kilku statków popłynął tylko 1, za to największy. I tak nie był pełen. Uroki off-sezonu ;o)
Opłynęliśmy półwysep Gramvousa, podziwiając doskonale w tym miejscu widoczne zjawisko przechylania się Krety (foto baj maj mąż):
Dotarliśmy do końca półwyspu, przepłynęliśmy na drugą stronę pomiędzy nim, a wyspą Agria Gramvousa i naszym oczom ukazała się wyspa Imeri Gramvousa, nasz pierwszy cel podróży (foto baj maj mąż):
Na wyspie znajdują się ruiny weneckiej twierdzy, do których zamierzamy się wdrapać. Ciekawostką jest fakt, że twierdza została zbudowana na planie trójkąta (foto baj maj mąż)
Już jesteśmy na górze. Wysoko, nie? ;o) (foto baj maj mąż)
Z twierdzy pozostało niewiele (foto baj maj mąż)...
Widok na lagunę Ballos, gdzie zaraz popłyniemy (foto baj maj mąż)
Ruiny kościoła:
Schodzimy. Widok na zatoczkę, wrak i nasz statek:
Na wyspie spędzilismy ok. 2,5 godziny. Na powolne wejście, spacer wzdłuż murów i zejście spokojnie wystarczy. Szybsi zdążyli się nawet wykąpać ;o)
Rejs do twierdzy trawał godzinę, po kolejnych 15 minutach byliśmy w lagunie.
Jak w Elafonisi - woda po kostki i różowy piasek:
Było go dużo więcej i bez zakazu zabierania ;o)
Mieliśmy piękną pogodę - pełne słonce. Poza tym okropnie wiało.
Panorama baj maj mąż:
Zatoka piękna. Mąż snurkował, ja robiłam zdjęcia i chłonęłam widoki.
oraz lansowałam się na syrenę (foto baj maj mąż):
Na plażowanie mieliśmy tez ok. 2 godzin.
Żal było odpływać (foto baj maj mąż):
(foto baj maj mąż)
Po powrocie do Chanii poszliśmy po raz ostatni do TO XANI na kolację, pożegnaliśmy się z właścicielami i zrobiliśmy sobie pożegnalny spacer po Chanii. :o(
Jutro nasz ostatni dzień - przeznaczyliśmy go na zwiedzenie Iraklionu.
18 wrz 2009
18.09.2009 - Kreta, dzień trzynasty
Autor:
Argillae
o
21:40
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam wcześnie jak na nas, a zwłaszcza na nas na wakacjach, bo już o 8 rano byłam na nogach. Postanowiłam wybrać się na spacer po Chanii zanim otworzą się knajpy i sklepiki, a ulice zaludnia turyści. Mąż tylko chrapnął i odwrócił się na drugi bok, więc poszłam sama z aparatem i mapą Chanii pod pachą. Parę razy się zgubiłam, ale udało mi się trafić (czasem zupełnym przypadkiem) do większości atrakcji zaznaczonych na mapie. ;o)
Nie powiem, wczorajszą wyprawę czułam w łydkach bardzo, oj bardzo!
Spacer bardzo udany, a poniżej dokumentacja zdjęciowa:
Hala targowa z XIX wieku (oprócz pamiątek i stoisk typowo dla turystów można znaleźć tu owoce, sery, oliwę, miód, przyprawy i rzeźnika).
W dawnej tureckiej dzielnicy Spiantza.
Kościół wybudowany przez Wenecjan jako świątynia katolicka, po tureckiej inwazji zamieniony w meczet, po odzyskaniu niepodległości został przejęty przez Kościół Grekokatolicki. Na pamiątkę niezwykle poplątanych losów świątyni pozostawiono minaret.
Salon ;o)
Weneckie stocznie - arsenali - od strony portu...
...i od strony starego miasta. Niestety nie są zagospodarowane i powoli popadają w ruinę. :o(
Port. Panowie łowiący "coś" na żyłkę bez wędki od rana na posterunku. ;o) (nigdy nie widziałam, żeby coś złapali).
Wenecka latarnia morska na końcu falochronu - symbol Chanii.
Na skuterze pan listonosz wręcza pocztę. ;o)
Widok na nasz apartament.
Wróciłam po 2 godzinach. Śniadanie już na mnie czekało.
Plan na dzisiaj łączył miejsca polecane przez właścicielkę TO XANI oraz zdobycie półwyspu Akrotiri. Na pierwszy ogień poszedł wąwóz Therisiano, który zdobyliśmy samochodem. Przepiękne widoki. Warto było zdecydowanie.
Dalej pętelką przez Theriso i Zourvę z powrotem w kierunku Chanii.
Trasa nie była bezproblemowa. Najpierw dopiero-co-sprzątane osuwisko (pewnie wczoraj droga ta była zupełnie nieprzejezdna):
Później roboty drogowe:
Musieliśmy przecisnąć się obok stojącej na zakręcie betoniary.
Po drodze zobaczyliśmy też po raz pierwszy gaj pomarańczowy. Szkoda, że był ogrodzony:
oraz sposób na zbieranie oliwek:
Po co się męczyć, kiedyś same spadną ;o)
Kolejnym punktem na trasie był opuszczony wenecki fort Aptera (niestety zamknięty, bo w trakcie remontu),
z którego roztaczał się fantastyczny widok na całą zatokę Souda (foto baj maj mąż).
Widać też było poniżej drugi fort - Itzedin -, zamienioną na więzienie. Kilka zdjęć i ruszamy zdobywać półwysep. Plan obejmuje 3 klasztory i plażę, na której kręcono Greka Zorbę. Wspieramy się GPSem, dzięki czemu przegapiamy pierwszy klasztor i gubimy się totalnie. Za to w ramach dodatkowych atrakcji odwiedzamy: bazę wojskową, wyrzutnię rakiet i wysypisko śmieci. Pociesza nas jedynie drugi samochód z wypożyczalni błądzący po tych samych ścieżkach dla kóz. Nie tylko my mamy najgłupszy GPS na świecie ;o).
po co listonosz ma chodzić do każdego domu, lepiej, żeby cała wieś przeniosła skrzynki w jedno miejsce ;o)
Wreszcie odnajdujemy drogie i docieramy do drugiego klasztoru - Moni Agia Triada - położonego w otoczeniu gajów oliwnych. Znów cisza, spokój i kontemplacja. Zachwycamy się urodą kościoła i niesamowitym malunkiem Chrystusa na suficie. Kupujemy też oliwę i mydło wyrabiane przez mnichów.
Monastyr Moni Agia Trada (Św. Trójcy):
Po nasyceniu się atmosferą klasztoru ruszamy dalej, do Moni Gouverneto - klasztoru stojącego na kompletnym pustkowiu, który zamieszkuje już tylko 3 mnichów (podobno).
Po drodze chwila dla pozującego kozła:
Tak wygląda droga do klasztoru - pustelni:
Docieramy na miejsce i grzecznie parkujemy samochód we wskazanym miejscu. Dalej należy iść piechotą. Stosownie ubranym, bez możliwości filmowania, czy robienia zdjęć.
Fotografuje zatem ostatnie miejsce, które wolno - tablicę z zakazami i grzecznie zostawiam aparat w samochodzie:
Niestety okazuje się, że klasztor dziś klasztor zamknięty dla zwiedzających. Tym razem przewodnik podał dobre godziny otwarcia, ale zapomniał dodać, że tylko w niektóre dni jest czynny ;o]
Chwilę zachwycamy się ciszą i dzikością przyrody i wracamy do samochodu. Na spacer do opuszczonego Moni Katholikou nie idziemy - nogi wciąż przypominają nam o wczorajszej wyprawie.
Ostatni punkt wycieczki to Stavros i plaża z Greka Zorby. Docieramy bez błądzenia, ale miejsce nas zupełnie nie zachwyca. Nie było warto (foto baj maj mąż).
Siedzimy z pól godziny na kocyku, ale chłód nas wygania.
W drodze powrotnej załapujemy się na zachód słońca nad Chanią (foto baj maj mąż):
Dzisiaj na kolacje wybieramy się do polecanej przez organizatorkę naszych noclegów Małgosię knajpki w miejscowości, w której mieszka, czyli Pano Stalos - Merovigli. Instrukcję jak dotrzeć mamy w smsie, ale udaje się. Po 40 minutowym czekaniu (co, mam nadzieję świadczy o tym, z wszystko był od początku szykowane dla nas) dostajemy nawet smaczne jedzenie, ale bez szału. Za to starters i deser najlepszy ze wszystkich dotąd podanych. Gryzą nas też komary ;o)
Na koniec widok z tarasu knajpy (foto baj maj mąż):
Nie powiem, wczorajszą wyprawę czułam w łydkach bardzo, oj bardzo!
Spacer bardzo udany, a poniżej dokumentacja zdjęciowa:
Hala targowa z XIX wieku (oprócz pamiątek i stoisk typowo dla turystów można znaleźć tu owoce, sery, oliwę, miód, przyprawy i rzeźnika).
W dawnej tureckiej dzielnicy Spiantza.
Kościół wybudowany przez Wenecjan jako świątynia katolicka, po tureckiej inwazji zamieniony w meczet, po odzyskaniu niepodległości został przejęty przez Kościół Grekokatolicki. Na pamiątkę niezwykle poplątanych losów świątyni pozostawiono minaret.
Salon ;o)
Weneckie stocznie - arsenali - od strony portu...
...i od strony starego miasta. Niestety nie są zagospodarowane i powoli popadają w ruinę. :o(
Port. Panowie łowiący "coś" na żyłkę bez wędki od rana na posterunku. ;o) (nigdy nie widziałam, żeby coś złapali).
Wenecka latarnia morska na końcu falochronu - symbol Chanii.
Na skuterze pan listonosz wręcza pocztę. ;o)
Widok na nasz apartament.
Wróciłam po 2 godzinach. Śniadanie już na mnie czekało.
Plan na dzisiaj łączył miejsca polecane przez właścicielkę TO XANI oraz zdobycie półwyspu Akrotiri. Na pierwszy ogień poszedł wąwóz Therisiano, który zdobyliśmy samochodem. Przepiękne widoki. Warto było zdecydowanie.
Dalej pętelką przez Theriso i Zourvę z powrotem w kierunku Chanii.
Trasa nie była bezproblemowa. Najpierw dopiero-co-sprzątane osuwisko (pewnie wczoraj droga ta była zupełnie nieprzejezdna):
Później roboty drogowe:
Musieliśmy przecisnąć się obok stojącej na zakręcie betoniary.
Po drodze zobaczyliśmy też po raz pierwszy gaj pomarańczowy. Szkoda, że był ogrodzony:
oraz sposób na zbieranie oliwek:
Po co się męczyć, kiedyś same spadną ;o)
Kolejnym punktem na trasie był opuszczony wenecki fort Aptera (niestety zamknięty, bo w trakcie remontu),
z którego roztaczał się fantastyczny widok na całą zatokę Souda (foto baj maj mąż).
Widać też było poniżej drugi fort - Itzedin -, zamienioną na więzienie. Kilka zdjęć i ruszamy zdobywać półwysep. Plan obejmuje 3 klasztory i plażę, na której kręcono Greka Zorbę. Wspieramy się GPSem, dzięki czemu przegapiamy pierwszy klasztor i gubimy się totalnie. Za to w ramach dodatkowych atrakcji odwiedzamy: bazę wojskową, wyrzutnię rakiet i wysypisko śmieci. Pociesza nas jedynie drugi samochód z wypożyczalni błądzący po tych samych ścieżkach dla kóz. Nie tylko my mamy najgłupszy GPS na świecie ;o).
po co listonosz ma chodzić do każdego domu, lepiej, żeby cała wieś przeniosła skrzynki w jedno miejsce ;o)
Wreszcie odnajdujemy drogie i docieramy do drugiego klasztoru - Moni Agia Triada - położonego w otoczeniu gajów oliwnych. Znów cisza, spokój i kontemplacja. Zachwycamy się urodą kościoła i niesamowitym malunkiem Chrystusa na suficie. Kupujemy też oliwę i mydło wyrabiane przez mnichów.
Monastyr Moni Agia Trada (Św. Trójcy):
Po nasyceniu się atmosferą klasztoru ruszamy dalej, do Moni Gouverneto - klasztoru stojącego na kompletnym pustkowiu, który zamieszkuje już tylko 3 mnichów (podobno).
Po drodze chwila dla pozującego kozła:
Tak wygląda droga do klasztoru - pustelni:
Docieramy na miejsce i grzecznie parkujemy samochód we wskazanym miejscu. Dalej należy iść piechotą. Stosownie ubranym, bez możliwości filmowania, czy robienia zdjęć.
Fotografuje zatem ostatnie miejsce, które wolno - tablicę z zakazami i grzecznie zostawiam aparat w samochodzie:
Niestety okazuje się, że klasztor dziś klasztor zamknięty dla zwiedzających. Tym razem przewodnik podał dobre godziny otwarcia, ale zapomniał dodać, że tylko w niektóre dni jest czynny ;o]
Chwilę zachwycamy się ciszą i dzikością przyrody i wracamy do samochodu. Na spacer do opuszczonego Moni Katholikou nie idziemy - nogi wciąż przypominają nam o wczorajszej wyprawie.
Ostatni punkt wycieczki to Stavros i plaża z Greka Zorby. Docieramy bez błądzenia, ale miejsce nas zupełnie nie zachwyca. Nie było warto (foto baj maj mąż).
Siedzimy z pól godziny na kocyku, ale chłód nas wygania.
W drodze powrotnej załapujemy się na zachód słońca nad Chanią (foto baj maj mąż):
Dzisiaj na kolacje wybieramy się do polecanej przez organizatorkę naszych noclegów Małgosię knajpki w miejscowości, w której mieszka, czyli Pano Stalos - Merovigli. Instrukcję jak dotrzeć mamy w smsie, ale udaje się. Po 40 minutowym czekaniu (co, mam nadzieję świadczy o tym, z wszystko był od początku szykowane dla nas) dostajemy nawet smaczne jedzenie, ale bez szału. Za to starters i deser najlepszy ze wszystkich dotąd podanych. Gryzą nas też komary ;o)
Na koniec widok z tarasu knajpy (foto baj maj mąż):
Subskrybuj:
Posty (Atom)